la curiosité est un vilain défaut
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Fukai Ichigo

Czw 7 Mar - 3:20

   Dlaczego pracuje o takiej godzinie? A – bo wzięła zmianę za Morrigan. Dlatego. Jak mogła się na to zgodzić? Jak mogła jej nie odmówić? Bo jej się podoba? To nie jest powód, Ichigo! — powtarza sobie w myślach, zdejmując z ciała ubranie. Pozwala włosom sięgnąć bioder po uwolnieniu ich z objęć gumki, którą związała je w domu, a następnie zakłada na siebie strój pokojówki, jaki musiała tu nosić każdego dnia – łącznie z kocimi uszami i ogonem. Bawi ją to, do czego doprowadził ją bunt przeciwko jej rodzicom – miała studiować, a zamiast tego pracuje w kawiarni, w której musi wyglądać tak, że nie wie, co jeszcze właściwie powstrzymuje ją przed sprzedaniem swoich nagich zdjęć w Internecie. W przeciwieństwie do tego miejsca, tam rzeczywiście by mogła zarobić pieniądze. Zapina na szyi obrożę, na adresatce której wygrawerowano:

   Neko Café
   Tsuki

   Właśnie o tej porze kawiarnia jest pełna par, które przychodzą do niej na randkę. Fukai nie ma problemu z kobietami, ale z mężczyznami już tak, bo na ogół zabierają tu swoje partnerki po to, żeby – dzięki kotom – odwrócić ich uwagę od tego, że właśnie trwa polowanie. Drapieżnik i ofiara – to widzi w nich Ichigo, każdą parę porównując do innych zwierząt, które pomagają jej zapamiętać, kto zajmuje jakie miejsce. Mija się w drzwiach z inną pracownicą, która przekazuje jej wszystkie informacje, jakie są jej potrzebne.
   Z westchnieniem wychodzi przez drzwi na salę. Od razu bierze w dłonie tacę, na której stoi kawa – jej humor nie ulega zmianie na widok pianki ułożonej na podobieństwo kociego pyszczka  – i dwie porcje czekoladowego ciasta, od którego musi przełknąć ślinę w ustach, bo robi się głodna. Kładzie talerzyki i filiżanki na stoliku przed – oczywiście – parą (to wszystko, co zamówili? nie zapomniała niczego wziąć z kuchni? ach, nie – to studenci), uśmiechając się przy tym. Nie wie, jak ktokolwiek jest w stanie kupić ten uśmiech – nie obejmuje przecież jej oczu – ale jak zawsze udaje jej się go sprzedać, bo klienci go odwzajemniają, zwłaszcza mężczyzna, którego wzrok schodzi na jej uda, w połowie jakich kończyła się sukienka, a zaczynał materiał zakolanówek. Nie bez powodu każde złożone tu CV wymagało zdjęcia. Po standardowej wymianie zdań z kobietą („czy mogę podać coś jeszcze?” – „nie…” – „życzę smacznego!” – „dziękuję”) odchodzi.
   Stanęła na chwilę na środku sali, patrząc, czy nie ma na niej nikogo, komu jest potrzebna. Nie ma. Pozwala więc sobie na to, żeby zatrzymać się na chwilę przy swoim ulubionym kocie – Toffi. Toffi to kotka o umaszczeniu calico, która musiała się urodzić jako najsłabsza z miotu, bo mimo, że ma już rok, wciąż mieści się jej w kieszeni. Kuca przy zwierzęciu, żeby móc przesunąć dłonią po jego miękkim, czarno-rudo-białym futrze. Lubi ją. Będzie jej tego kota bardzo brakować, kiedy zostanie zaadoptowana, a to nie zajmie dużo czasu; kawiarnia współpracuje ze schroniskiem, działając właściwie jako jego reklama w zamian za udostępnienie jej czworononogów.
   Toffi daje ręce Fukai przejść po jej grzbiecie, a następnie biegnie do stolika, przy którym właśnie siada mężczyzna. Samotnie. Ichigo podnosi się z ziemi, z zaciekawieniem przytulając głowę do swojego barku. Wygląda jej na osobę, która bez problemu może zdobyć uwagę kobiet, zwłaszcza że ma w sobie tak wiele egzotycznych cech, więc dlaczego? Co jest z nim nie tak? Podchodzi do niego z kartą; po położeniu jej na stoliku jak zawsze się uśmiecha. Nie musi myśleć o tym, co mówi, bo słowa same już schodzą jej z pomalowanych błyszczykiem warg:
   — Dobry wieczór! Może na początek podać coś do picia?
Fukai Ichigo

Arihyoshi Hotaru, Orville Lacenaire, Satō Kisara and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Orville Lacenaire

Pon 25 Mar - 1:47
Znów wszystko widział w barwach przydymionej czerwieni jakby świat zanurzono w dygotliwej galarecie, przez której żylastą powierzchnię dostrzegał detale. Krwiste ławki, malinowa ścieżka z sypkiego piachu, bordowe pnie drzew. Bez ustanku podnosił rękę, robił to już z wrażeniem, że działa automatycznie, że co odliczoną ilość kroków jego nadgarstek wysuwa się z kieszeni sportowej kurtki, kieruje ku górze, impulsami splątanych żył pozwala przemknąć dalszym informacjom aż do rozcapierzających się palców, których opuszki trafiają finalnie na twarz, pocierając ją w nerwowym, zmęczonym geście człowieka wyczerpanego samym faktem, że żyje.

Pozbył się na kilka dni szytych na miarę garniturów i koszul prasowanych od linijki. Zniknęła mleczna biel kołnierzyka, zastąpiona całkiem zwykłym t-shirtem z napisem, którego nie potrafił do końca rozgryźć, a na który Opiekunka Wadliwego Towaru lekko zaciskała wargi. Potrzebował jednak tych modyfikacji, nawet jeżeli szczerze ich nie cierpiał. Znał wytyczne wystarczająco dobrze, bo wżarły się w niego jak wżera się rozżarzona do maksimum metalowa obręcz znakująca bydło. Mógł ignorować istnienie tego bolesnego znamienia, ale wystarczyło, by przypadkiem dotknął tkliwego miejsca, aby natychmiast przypomnieć sobie każdy szczegół i powód, dla którego blizna w ogóle istniała.

Więc jak szkolony od szczeniaka kundel co jakiś czas zrzucał z ramion ubrania kojarzone z największą dlań swobodą i zamieniał je na zupełnie inne, obce, szorstkie, jakieś za ciasne albo za luźne, zawsze nie w takich kolorach jak preferował (chociaż dzisiaj nie miało to żadnego znaczenia, ta nieszczęsna krew zalewała wszystko, spływała mu z mózgu na wnętrze powiek i barwiła kadry landrynkową czerwienią). Poprawiał je non stop i robił to tak długo aż się nie przyzwyczajał. Czasami konkretny styl to kwestia paru godzin, ale bywało, że proces wyciągał się do cierpiętniczych dni, nawet tygodni. A przecież potrzebował szerokiego wachlarza opcjonalności na wypadek, gdyby trzeba było

(znów)

wtopić się w tłum, zarzucając poprzednią tożsamość. Twardo przystawał przy tym, że nie popełni więcej tego błędu; nie było na to miejsca. Jeżeli jednak miał dotrzymać tego postanowienia, musiał wyłamać się z ciasnych ram, choć nie pomagało w tym przeświadczenie, że prezentował się zwyczajnie infantylnie. Nawet mijając szyby sklepowych witryn w odbiciu dostrzegał coś dziwnego. Włosy, zazwyczaj przygładzone i ułożone, dziś w lekkim roztrzepaniu opadały na skroń. Dalej miały w sobie coś eleganckiego, może chodziło o specyficznie układającą się fryzurę, obecnie zmierzwioną, ale nie w tak inwazyjny sposób, jak zapewne to wyolbrzymiał. Z pewnym niesmakiem oceniał jednak nową kurtkę; zdecydowanie dopasowaną do jego gabarytów, a mimo tego niedopasowaną do preferencji - i może jednak chodziło o nią. Ale kto wie czy to po prostu nie taka doba albo to to pulsowanie w ciemieniu, które naprzemiennie waliło młotem o jego czaszkę, by zaraz przemienić się w jedynie subtelne, choć natarczywe wybijanie rytmu jak opuszką.

Nie zauważył kiedy dokładnie znalazł się w lokalu. W jednej chwili szedł miastem, znów podrywając przegub do twarzy, łapiąc nasadę nosa między kciuk i palec wskazujący, by ucisnąć pochwycone miejsce. W drugiej siedział już przy stoliku, z opadającą na blat dłonią, delikatnie ułożoną tuż obok podawanego przez smukłą dłoń menu.

Czerwień tęczówek wspięła się po przedramieniu, zakręciła na stawie łokciowym, dotarła do ładnego łuku barku, poprzez przeciętą w poprzek czernią obroży szyję, na podbródek, usta, nos, wreszcie oczy, z którymi krzyżuje spojrzenia. Słyszy jej głos, ale mruży na to sine powieki, kręci przez chwilę głową i sięga po telefon komórkowy.

Gest może wydawać się niemal bezczelny, ale palec przesuwa się wzdłuż ekranu i nawet nie kryje się z tym, na którą ikonę kładzie opuszkę. Tłumacz zakrywa całe pole, a on wystukuje wiadomość: największą i najsłodszą kawę z bitą śmietaną i posypką truskawkową. Po sekundzie zawahania, najwyraźniej szukając na dotykowej klawiaturze odpowiedniej litery, jakby zagubił się w magii technologicznych urządzeń dopisał: poproszę, a potem zadarł ponownie głowę, kładąc telefon na blacie (choć nie patrzył - zrobił to równo do linii stolika, niemal pedantycznie w swojej perfekcji). Wzrok znów uniósł się na twarz okoloną różem włosów, a on dodał schrypnięte: dobry wieczór. Nie po kolei - co brzmiało źle, jakoś tak krzywo, po obcemu, bo przecież takie też było i dało się wychwycić nieodpowiedni akcent, średnio wybrzmiewające zgłoski, kłujące go w język i przeciskające się przez przełyk niepoprawnością nut. Mimo tego uśmiechnął się - w kąciku warg czaiło się coś jeszcze, jakiś wilczy głód albo może najnormalniejsze zmęczenie. - I woda - odchrząknął, lekko marszcząc brwi. - Wodę - poprawił się zaraz, naprędce przypominając te nikłe lekcje japońskiego, które zdążył już odhaczyć.

Bo oczywiście, że mógł przejść na międzynarodowy. Ma się rozumieć, że byłoby to prostsze i płynniejsze, a ktoś z pracowników tego lokalu musi być komunikatywny w angielskim; choćby na tyle, by wyłapać kontekst. Ale ten piekielny nacisk na naukę języka to również jeden z warunków, które musiał odhaczać, przyszyty do sportowej kurtki i t-shirtu z napisem, którego tłumaczenia nie znał, a może powinien. Zwłaszcza teraz, gdy odczuwał coraz silniejszą potrzebę wtulenia szczęki w poduszkę, byle odespać ciągnące się niemiłosiernie miesiące. Teraz, gdy w obojętnej źrenicy, nieskupionej na żadnej konkretnej cesze Tsuki błysnęło światło - akurat wtedy, gdy odwrócił głowę, niby rzeczywiście niezainteresowany.

Jak mógłby jednak pozostać obojętny przy towarze, który tak dobrze by się sprzedał?

Orville Lacenaire
marzec-kwiecień 2038 roku