Apartament nr 9
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Arihyoshi Hotaru

Czw 2 Maj - 23:57
Apartament nr 9




Opis w budowie. cutie
Arihyoshi Hotaru
Ejiri Carei

Pią 3 Maj - 21:12
| 18 marca, wieczór - 淡いピンク

Zrobiło się cicho. Miękko. Z płynącą spokojnością, która puszczając nici napięcia, wtulała się pod ramię, jak jeszcze kilkanaście minut wcześniej Jun. Pozostawała w jakimś oczekiwaniu, z drgającą w tle struną, gotową do trącenia i puszczenia melodii. Nastrojona, tęskniąca do zwarcia ze smyczkiem w dźwięcznej opowieści. Bez wiedzy, kiedy nadejdzie i dlaczego. Poddawała mu się z łatwością, o którą nie podejrzewała własnej natury. Nie śpieszyła się jednak. Nie popychała czasu, ścigając uderzeniem palców tarczę wyświetlacza. Otulała ją upajająca lekkość, zrywała więzy, które tak mocno dusiły przy ziemi. Blisko popiołów. Stąpała teraz po nich boso, niemal z czułością, odnajdując w skrzypiącym rozeznaniu drobin, dawno zagubione odpowiedzi. Zbierała jedne po drugiej, zaplatała między dłonie i przędła jak nici babiego lata. Te owijały się w talii, jak sznurowany pasek przy spódnicy. I byłaby się śmiała z wizji, gdyby nie stłumiony odgłos przekręcanych kluczy. Brzmienie, które zawibrowało w uszach i rozlało się ciepłem. Nawet jeśli tym krótkim, wciąż nawiniętym na tkającą się przędzę tłoczonej do krwi czułości. I rozlewaną na domowników.
Podniosła się lekko. Spódnica rozwinęła się przy geście, a rękaw jasnej koszuli, której blask różu zdawał się niemal mienić w pozostawionym blasku zapalonej lampy. Lewa dłoń, mimowolnie przygładziła koronkę przy białej koszulce. Pogoda, wyjątkowo łaskawa do tej pory, zdawała się mrużyć cieniem deszczu, ale Carei liczyła, że zdąży z powrotem, nim szum burzącej się wilgoci zaścieli powietrze. Nie umiała nawet powiedzieć, że przeszkadzała jej zmiana, dostrzegając coś urzekającego, nawet w wietrze targającym gałęzie za oknem. Widok, przez ostatnie miesiące stał się znajomy, w jakiś sposób bliski, dlatego ze swobodą poruszała się po mieszkaniu, gdy w końcu wychyliła się z pokoju, witając u drzwi - sylwetkę wojskowego - witaj w domu - odezwała się ciepło, z kołyszącym wargi uśmiechem. Przechyliła głowę, pozwalając, by pleciony luźno warkocz, zsunął się po odsłoniętym ramieniu - Cała trójka już śpi, sporo mieli wrażeń - mówiła cicho, wciąż łagodnie, jednocześnie sięgając po torbę i telefon. bateria migała wyczerpaniem, ale wciąż powinno wystarczyć, by zamówić taksówkę i dotrzeć do mieszkania. Tymczasem szum gdzieś za oknem narastał - gdybyś był głodny... wystarczy odgrzać. Curry jest w lodówce - wyliczyła z lekkim rozbawieniem. Miała dziwne wrażenie, że odgrywa jakąś romantycznie sielankową scenę, której świadkiem była na scenie filmowej. Przełknęła ślinę, czując, że wdepnęła we własne sidła rozbieganych myśli, kłusujące przez policzki zawstydzenie nabrało rumieńców. Kaszlnęła niezręcznie, opuszczając zmieszany wzrok nad wyświetlacz telefonu, w końcu otrzymując wiadomość, że za kilka minut podjechać miała taksówka. Przeszła bliżej drzwi, gdy tylko mężczyzna zrobił miejsce. Pochyliła się z ulgą, sięgając po wiązane w czerni botki. Stuknęła niewielkim obcasem, poprawiając ułożenie i wyprostowała się. Nie wiedzieć czemu, spojrzenie jakim ją obdarzył żołnierz, wywołał kolejną, spłoszoną falę, która niewygodnie wspięła się pod skórę dreszczem. I jeśli chciała coś więcej powiedzieć, wytłumaczyć się niepotrzebnie, rozchyliła nawet usta, inhalując się westchnieniem, to pozostawiła swoją obecność niedopowiedzianą - Do zobaczenia za tydzień, Hotaru - wydusiła w końcu, obracając się na pięcie i znikając bezpiecznie za drzwiami. Miała wrażenie, że woń kwiatów wiśni wzmógł się, a łuna różu, znaczyła się jej śladem.
Odetchnęła na dole, wspierając plecy o ścianę i odpychając się dłonią, w której wciąż zaciskała telefon. Wystarczył nagły szum, by z drgnieniem kroku, urządzenie wyślizgnęło się z drżących palców. Rozejrzała się po opustoszałej okolicy, szukając blasku reflektorów. Poczuła, jak chłód wdziera się pod cienka koszulę, jak wiatr szarpnął lekko materiałem. Niebo, to ciemniejące, zdawało się być bardziej zamglone. I nim zdążyła pomyśleć, że powinna zapiąć kurtkę - której, jak się przekonała drżąc, nie wzięła z mieszkania - pierwsze, grube krople deszczu uderzyły z bębnieniem o metalowe maski zgaszonych aut. W pośpiechu, nie tak zręcznie jakby chciała, podniosła telefon. A chociaż nie dostrzegła śladu pęknięcia, ekran raził wygaszoną czernią. Ciepło, które wcześniej otulało ją łagodnie, odrobinę z niej zakpiło. I chociaż miała powody do irytacji, to rozbawienie pociągnęło kąciki ust. I nie rozmyło się nawet wtedy, gdy niebo - dosłownie złamało się pod gwałtownym szumem deszczu. Czuła się głupio, niezręcznie, ale niepokój, który powinien zająć miejsce na piedestale, zapewne też wszędobylski wstyd, zdawał się trwać w ciszy. Jakby w oczekiwaniu. Wrzucając na jej miejsce jaśniejącą ekscytację. Niepomierną do sytuacji. Jakby wewnętrznie, coś rozpierało się radośnie. Jasność, popychająca do czego? Do kogo?
Zanim odnalazła próg wejścia do apartamentowca, zdążyła przemoknąć. A jeśli gdzieś podjechało po nią auto - nie mogła go dostrzec. Ani tym bardziej sprawdzić w telefonie wytyczne. Ze spłoszoną uwagą, spojrzała w górę, nie widząc - tymczasowo - innego rozwiązania, jak wrócić do mieszkania, które w takim pośpiechu opuszczała. Było jej coraz bardziej zimno i nawet nie próbowała wierzyć, że zostało coś jeszcze na niej suchego.
Mimo to, gdy stanęła u drzwi, zawahała się, w końcu, z dziko bijącym sercem, uderzając w drzwi mieszkania nr 9 - Dawno się nie widzieliśmy, mam nadzieję, że nie zdążyłeś o mnie zapomnieć - odezwała się jakoś nieśmiało, gdy w wejściu pojawiła się znajoma sylwetka. Prawdopodobnie równie zaskoczona jej obecnością, co ona sama - Przepraszam. - jawiło się na języku niewypowiedziane - Przyjmiesz mnie? - pojawiło się zamiast tego, jakoś zagadkowo, z błyszczącymi oczami, skapująca podeszczowo wilgocią i niewinnym uśmiechem, który kwitł w najlepsze.

| Ubiór - biała koszulka zakrywa brzuch, spódnica

@Arihyoshi Hotaru


Ostatnio zmieniony przez Ejiri Carei dnia Czw 9 Maj - 10:42, w całości zmieniany 1 raz


Apartament nr 9 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Arihyoshi Hotaru and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Arihyoshi Hotaru

Czw 9 Maj - 0:49
Działo się dużo i szybko, jak w zacinającej maszynie, która powinna drukować nieskazitelny obrazek, zamiast tego pomiędzy jednymi a kolejnymi fragmentami pozostawiając białe pasy niezakryte odrobiną tuszu. Podobnie się czuł; przy jednym mrugnięciu rysowały się przed nosem drzwi - znajome, czyste, niedawno wymienione, z chrzęstem kluczy, wsuwanych w gładko funkcjonujący zamek. Przy kolejnym koncentrował spojrzenie na pociągniętych błyszczykiem (?) ustach, marszcząc nieco brwi, zaciskając własne wargi, jakby spodziewał się, że bez tego zabiegu wyrzuci z siebie o jedno słowo za dużo; myśli kłębiły się w skroni stadem rozpierzchniętych w ławicy ryb, nie miał więc pewności, która wygrałaby pojedynek, spływając w dół i przeciskając się przez jego gardło. Wolał taktyczne milczenie, niż bełkotliwe przeprosiny, stek komplementów niepasujących ani do jego charakteru, ani tym bardziej do wyglądu (zmierzwionych szybkim krokiem włosów; nieco zaognionych od pośpiechu policzków; czarnych, bezdennych ślepi, przywodzących na myśl wnętrza wycelowanych w ofiarę luf). Wystarczyło natomiast trzecie uchylenie powiek, aby stał już sam w pustym holu, od którego ścian echem odbijały się jeszcze miękkie słowa przywitania.

Wciąż ściskał w dłoni metalowy pęk, kiedy zaszurała podeszwa. Przełożył ciężar ciała na zmechanizowaną kończynę, obracając nieco korpus i zerkając ku drzwiom. Odcinały go teraz od klatki schodowej, od cichnących gdzieś w tle lekkich kroków dziewczyny, z którą nawet się dobrze nie przywitał. Na krańcu języka wciąż osiadała masa pytań. Niektóre istotne - jak to, dlaczego została, choć nie leżało to w jej obowiązkach, po całkiem trywialne, zahaczające choćby o kwestię curry, bo przecież nie taki obiad (czy kolację) powinna dziś przygotować opiekunka. Z pewnością zalegające w lodówce składniki dałyby jej taką możliwość, ale jeszcze przed wyjściem rzuciła mu na odchodne wstępny raport związany z dzisiejszym rozkładem dnia - i w żadnej jego części nie figurowało akurat to danie.

Przeklinał się za drewniane palce, z którymi walczył, znów odblokowując telefon. Kurtka, jaką miał na sobie, spoczęła już zawieszona na haku, obuwie, równe jak od linijki, ułożył w przedpokoju. W plastikowych klapkach zdążył przejść raptem kilka metrów, bijąc się z usuwaniem źle wstawionego znaku, kiedy proces zatrzymało pukanie. Nieomal zlało się z charakterystycznym hukiem przebiegającego nad wieżowcem grzmotu, było jednak subtelniejsze, wychwytywane przez zmysły do poziomu, który zadziwił nawet jego. Oderwał więc koncentrację od pulpitu, na którym zdążył w wielkich mękach zacząć wiadomość i zanim się obejrzał, stał już w przejściu, wpatrzony w filigranową postać.

- Dawno się nie widzieliśmy...

- Całe trzy minuty.

Czyli sprawdzał; to do niego podobne. Wydawał się typem, który zaraz po wypuszczeniu kogoś ze swojego mieszkania, mimowolnie zerka w stronę nadgarstka, oceniając czas i wytyczając widełki na to, ile komu powinno zająć dotarcie do swojego wynajmu.

- Przyjmiesz mnie?

Pytanie rozbiło się w jego głowie jak kolejny piorun; przecięło umysł, powodując elektryczne napięcie wszystkich mięśni. Zdał sobie sprawę, że był o krok od zsunięcia wzrok poniżej wyeksponowanych obojczyków. Do skóry przylegał cienki materiał, kusił transparentnością, podkręcając zastałą wyobraźnię. Na dnie przełyku zaległo odchrząknięcie; byłoby jednak zbyt wymowne, zbyt bezczelne. Pomogłoby z pewnością na chrypę, jaka okrasiła głos, ale dla własnej satysfakcji wolał nie zachowywać się jak gówniarz, któremu zaschło w pysku od widoku kawałka nagiej skóry.

- Wejdź. - Przepuścił ją więc w drzwiach, wolną dłonią wskazując wnętrze holu w zapraszającym geście; drugą zamykając drzwi z cichym kliknięciem wskakujących na miejsce zastawek i blokad. - Dam ci coś na przebranie. W łazience są czyste ręczniki. Skorzystaj.

Hol prowadził do salonu z aneksem kuchennym. Gdyby jednak zajść dalej, dałoby się dotrzeć do pięciu pomieszczeń. Po lewej stronie znajdowała się łazienka, a zaraz obok pokój Jun; po prawej po jednym pomieszczeniu na chłopców. Naprzeciwko od wejścia musiała figurować zatem sypialnia Hotaru, zwykle jednak zamknięta na cztery spusty, nieruszana nawet pomimo ciekawości młodszej siostry czy niezrozumienia najmłodszego z rodzeństwa. Choć Yuudai liczył na karku raptem cztery lata, zdawał się rozumieć, że było to miejsce, do którego nie wolno mu wchodzić.

- Wstawię wodę na herbatę.

Za szybami błyskało; pomimo pozamykanych okien, do środka przebijał się wściekły szum ulewy. Ulice w raptem moment musiały pokryć się migotliwą warstwą wilgoci, auta zwalniały pod nadzorem uważnych kierowców. Pogoda wydawała się agresywna jak nigdy. Jeszcze nie dalej jak pięć minut temu wszędzie było sucho, choć faktycznie powietrze elektryzowało się od nadciągających wyładowań. Zaskakujące jak niewiele trzeba, by jeden wystrzał przebił niebo białą krzywizną, rozpłatując kłąb ociężałych, ciemnoszarych chmur, z których obłoków lunął lodowaty deszcz, kompletnie wyciszając całe miasto.

Wyciągnął z szafy koszulę. Znajdował się w swoim pokoju, w półmroku. Jedynie z korytarza docierał wąski fragment światła, ale nie potrzebował lamp, aby orientować się w prywatnej przestrzeni. Pod palcami czuł doskonale znany materiał, wyprasowaną biel, która nagle zdawała się niedopasowana do niczego. Do niej. Musiałaby posłużyć za sukienkę najmniej; przy jej nieimponującym wzroście i kruchej postawie...

- Do cholery - zreflektował się nagle, z dłonią naciskającą klamkę do łazienki, z drzwiami uchylonymi na pół centymetra. - Przepraszam. - Zapominał; przywykł do wchodzenia wszędzie jak do siebie; bo dzieciaki potrzebowały jego pełnej protekcji, jego nadzoru, czasami wołały, zwłaszcza oburzona zmianą temperatury Jun, aby dolał ciepłej wody, innym razem przez całą walkę z czystością siedział przy wannie w ochlapanych dresach, starając się nadążyć za nadgorliwą batalią Yuudaia prowadzoną pomiędzy żółtymi kaczkami a rekinami (zwykle Hotaru dostawał kaczki, co oczywiście oznaczało odgórną przegraną).

Nie pamiętał jak to jest, kiedy nie powinien wchodzić do któregokolwiek pomieszczenia w tym apartamencie bez choćby cienia zawahania, ale dziś nie opuszczało go przeświadczenie, że zapominał o wszystkim. O tym, aby kodować postępujące po sobie czynności, aby myśleć, nie zapominać języka w gębie.

Oddychać.

Gdzieś w tle słychać było jak w elektrycznym czajniki gotuje się woda. Wrzątek bulgotał, podobnie jak pękały wszystkie racjonalne wyjaśnienia kotłujące się w czaszce. Ścisnął nasadę nosa palcami, odwracając głowę w przeciwnym do łazienki kierunku. Szpara pomiędzy drzwiami a framugą była tak minimalna, że nawet gdyby się skupił, nie dostrzegłby zapewne żadnych szczegółów, ale już samo to, że nie domknął wejścia, awansowało go z ignoranta na dupka.

- Przyniosłem coś na zmianę.

Odetchnął, opuszczając dłoń, bo rozmasowywanie napiętych mięśni twarzy w niczym nie pomagało. Ręka opadła więc wzdłuż ciała, podobnie jak zaniżyła się jego wola, by jeszcze starać się udawać, że ma do zaproponowania coś lepszego niż:

- Powinnaś zostać.

@Ejiri Carei

ubiór: biała koszula, wojskowe spodnie podtrzymane paskiem, na stopach klapki (xD); zmierzwione włosy mocniej podkręcone przez wilgoć;
Arihyoshi Hotaru

Ejiri Carei and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Ejiri Carei

Pią 17 Maj - 0:33
Szum panujący na zewnątrz, wpasował się miękko w wiążącą lekkość zalegającą umysł, gdy w końcu stanęła w progu, a drzwi uchyliły się. Stał przed nią jak dziwne bóstwo, z wiercącym serce cieniem wpatrzonych w nią źrenic. Wysoki, otulony poświatą dobiegającą z wnętrza światła, wprawił wilgotne powietrze w ruch, nadając rytmu jej krokom, z wystukanym obcasem sygnałem, jaki zakończył się, gdy przekroczyła zgubiony wcześniej, w pośpiechu próg. Ciepło, jakie kwitło pod skórą, w zetknięciu z rozchlapującym krople, szlochem pogody, zwolniło obroty, wywołując chłód. A może to był dreszcz? Dokładnie wtedy, gdy mijała zwartą postać żołnierza, jakby bliskość kumulowała wyładowania, echem odbijanej za szybami burzy.
Wpuścił ją.
To nie tak, że nie wierzyła, że to zrobi. Umiała już zajrzeć za gnieżdżący się chłodem cień, za bezdenne onyksy wzroku, jakie czasem, ulotnie zatrzymywał przy niej, gdy mijali się w progu. Chłonęła troskę i znaczenie, jakie upychał między wyrazy, gdy wydawało się pozornie, że ich nie miały. Najbardziej, wrażliwa jednak na dotyk. Ten zamknięty w ciosanych ostro rysach, w twardych gestach, które w zetknięciu, okazywały się zaskakująco miękkie, jakby w obawie, że nieświadomym naciskiem, skruszy cienkie kostki rachitycznej linii karku.
Jak brzmiał jego dotyk, gdyby chciał więcej? Jakie napięcie tkało się pod struną, gdy wybijał litanię palców, zupełnie innym taktem, niż do tej pory znała? Wezbrany nagle gorąc, wcale nie rozgrzał ciała, ale zagrał drżeniem mięśni i nieśmiałą próbą zerwania więzów, w jakie ujął ją od samego progu. Wystarczyło, że patrzył. Bo patrzył dokładnie na nią.
I mogłaby ją samą kiedyś przerazić myśl, która zwinęła się niewypowiedziana, rozpychająca energią, jak zaglądająca do zakazanego pokoju nastolatka. Pozostawiła wiec ją w progu, przywartą do wejścia, tuż przed uchyleniem tajemnicy, samej odwracając wzrok od mijanej przestrzeni korytarza i migotliwej linii wilgotnych śladów, jakie boso, po zsunięciu butów tuż obok tych męskich, pozostawiła ścieżką prowadzącą do łazienki, gdzie pomiędzy krokami wypowiadała łagodne dziękuję oraz będę wdzięczna, gdy zaoferował coś na przebranie. A coś, mimo wszystko było ważne, chociaż przypomnieć sobie o tym miała, dopiero później, odklejając od skóry, nabiegły od deszczu, jaśniejący rożem kolor koszuli.
Z wciąż niejasno utrzymaną kakofonią rozbieganych emocji, wsparła dłonie na bieli porcelanowej strony umywalki. Blask, jaki dostrzegła w odbiciu, zaskakiwał. Nie wymuszał zwarcia ust, pospiesznego umknięcia, a unosił jej brodę, przechylał kołyszące się wilgotna czernią pasmo, kierując uwagę na przejrzystą smugę sunącą po gardle kroplę, zatrzymaną w zagłębieniu obojczyków. Wezbrany oddech unosił pierś, zwilżoną językiem deszczu. Nie byłą pewna, czy patrzyła jeszcze na siebie, czy natchnienie przeklęło ją samą, mącąc umysł malowanym przez obcego artystę obrazem. Czy tak ją widział? Czy dopowiadała wizje, których nie było? I chociaż chciałaby, żeby wahanie wymiotło buzujące we krwi - jak ciepło gdzieś w tle woda w czajniku, przymknęła powieki z rozbawionym westchnieniem ulgi. Dziś nie chciała, żeby cokolwiek mijało. I nie chciała być sama. Ulegała otulającej ją czuło aurze, ciągnącej kąciki uśmiechu w górę, z odbiciem jego światła dokładnie, gdzie mieściło się dno źrenic.
Poruszyła się, podciągając ciężki łuk spódnicy, chcąc wykręcić chociaż jej krańce, ale finalnie wypuściła materiał, chcąc rozpiąć śliski od wody, guzik przy pasie. Opuszka zahaczyły o cienki materiał koszulki i  drgnęła równo z docierającym jej, tłumionym przekleństwem i przeprosinami. Rozluźniła dłoń, zmieniając decyzję i podchodząc do minimalnie uchylonych drzwi - N-nie zdążyłam jeszcze... - urwała, bo wsunięty najpierw kciuk w przerwie framugi i cień stojącej sylwetki zaalarmował, że kończenie zdania rozebraniem się, mogło wybrzmieć niefortunnie za blisko
- Dziękuję - powtórzyła coś, co dziś osiadało na języku często. Uchyliła drzwi na tyle, by między palce ująć gładkość za dużej koszuli. Zanim się odwróciła, zamarła, śledząc w cieniu ruch, w upewnieniu, że postać za drzwiami - wciąż była blisko. Znowu, nie miała pojęcia, co tak mocno przejmowało ją w tym fakcie, i gdzie podział się ostrzegawczo piskliwy głos z tyłu głowy, alarmujący za każdym razem, gdy narzucone popiołem granice, zdawały się zrywać pod jej ulotnym tchnieniem. Tylko tyle trzeba było, by uległa? By odpuściła? By rozkwitła, jak spóźniony pąk wiśniowego kwiatu?
Odwróciła się wolno, nieśmiało, z niosącym się przez klatkę piersiową echem. Stanęła plecami do drzwi, w końcu rozsupłując wiązania spódnicy, pozbywając się koszulki, zahaczającej koronką o splecione burzową wilgocią włosy. Miękkość otulającego ją ręcznika przypomniała, jak nagromadzony chłód odcisnął się piętnem na skórze. Wnikając głębiej, trącając drżeniem, które ucięła, wsuwając ramiona w za długie rękawy białej koszuli. Przełknęła ślinę, walcząc z rozgrzanym łaskotaniem świadomości, czyją własność traktowała właśnie wygładzeniem, dociskając fakturę do ciała. I chociaż nie powinna, zdawało się, ze czuła fantomową woń męskich perfum, mieszaną ze śladem wypracowanej czystości. Zza linii kryjącej ją bieli, odcinał się kształt kolan i wyżej, mniejsza połowa ud. Gdyby mieć odpowiedni pasek, naprawdę potrafiłaby zrobić z koszuli sukienkę.
Nie starała się zerknąć w lustro, odwieszając na suszarce ubrania, z których wciąż kapała deszczowa woda. Naprawdę przemokła, a burza nie pozostawiła na niej suchej nitki. Dopięła guziki, we własnym zamieszaniu, może i wypełnionym wrażeniu, nierówno łącząc ze sobą dwie części. Nie miała okazji zapinać, ani tym bardziej rozpinać takich. I miała wrażenie, że zrywa cienką zasłonę tajemnicy, do tej pory ściśle przed nią chronioną. A może, zaglądała na intymne, zakazane przez nią samą dno? Ręcznik, zwinięty, zatrzymała przy sobie, niekoniecznie wiedząc, czy i co - powinna zakryć. Podwinęła za rękawy możliwe wysoko, a sam materiał obciągnęła możliwie w dół, zakrywając nogi w niekoniecznie skutecznym zabiegu. I zanim pchnęła drzwi łazienki, zwinęła warkocz na ramię, wiedząc, że nawet osuszony, wciąż znaczył wilgotnym śladem jej ramię.
— Powinnaś zostać.
- Powinnam? - mówiła cicho, uchylając wejścia i zatrzymując się w półkroku. Naprawdę nie zniknął - Chciałbyś? - Był obok, jak cierpliwy ochroniarz, a ona pytała o coś tak skrajnie głupiego, tęsknego? - sporo zamieszania ci przyniosłam - delikatne westchnienie i próba odnalezienia odwróconego wzroku - Nie przeszkadza ci to? - wysunęła się z łazienki cąłkowicie, plecy opierając o przyległą do niej ścianę, bliżej przejścia do salonu. Wysunęła przy tym rękę, chcąc w niejasnym odruchu przypomnieć, że powinien się odwrócić. Musnęła odwrócone przedramię, ślizgając opuszką po równie białej koszuli, zatrzymując gest tuż przy nadgarstku i zwalniając nacisk dopiero, gdy wrócił ku niej przenikliwym turmalinem uwagi, a  ona witała go nieśmiałym uśmiechem, który szeptem przeniósł się na miękkie pytanie. Jedno z wielu, które chciała mu dziś oddać.
- Usiądziesz ze mną?

@Arihyoshi Hotaru


Apartament nr 9 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Arihyoshi Hotaru ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku