Cmentarzysko na miarę współczesnego świata; miejsce ostatecznego spoczynku najnowszych technologii, maszyn i ich elementów, które przestały być dłużej użyteczne dla społeczeństwa. Góry wykręconych metali, elementów konstrukcji złączonych jeszcze z ciężkimi płytami betonu, zmiażdżonych pod prasą samochodów i wszystkiego tego, czego kształtu czy funkcji nie da się dłużej rozpoznać ciągnął się aż po szary horyzont w każdym możliwym kierunku. Aż ciężko uwierzyć, że wysypisko równie obszerne jak to znalazło swoje miejsce w granicach miasta, jednak staroświecka infrastruktura nie przewidziała tak szybkiego rozrostu poszczególnych dzielnic. Ogrodzonego z każdej strony wysoką siatką wysypiska zwykli mieszkańcy zdają się nawet nie dostrzegać – lub może nie chcą, aby ogromna sterty metalu stały się tłem ich wspaniałego życia. Nie oznacza to jednak, że jest ono miejscem opuszczonym. Poza kadrą pracowników w smętnych, szarych kombinezonach na wzgórzach stali często można dostrzec odległe sylwetki poruszających się po cichu zbieraczy.
@Nagai Blotka Kōji
i'm so cynical
Nagai Blotka Kōji ubóstwia ten post.
A nie po raz pierwszy towarzyszem Blotki był Nikko, z którym dzieliło go mnóstwo różnic, ale łączyło z całą pewnością jedno... nierozważne narażanie swojego życia i zdrowia, gdy w grę wchodziło zdobycie informacji dotyczących ich delikatnych obsesji. Chociaż należy dodać, że Blotka nigdy celowo nie pakował się w kłopoty, unikał generalnie jak ognia sytuacji stresowych, ale z jakiegoś dziwnego powodu te zawsze same go odnajdywały. Miał po prostu pecha. Dużego Pecha, który mocno cieszył się z jego niezdarności i skłonności do mniej i bardziej randomowych ataków paniki.
Natomiast tym razem naprawdę wszystko miało przebiec bezproblemowo. Nie powinny natrafić na żadne kłopoty, wszystko było dokładnie zaplanowane, więc Kōji bez cienia zawahania poleciał do swojego zaufanego towarzysza. Relacja łącząca go z medykiem z pewnością nosiła ślady "specyficznej", o pewnym ciężkim do skonkretyzowania stopniu zażyłości. Co nie zmieniało faktu, że mogli na siebie liczyć, a biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo urazowy był Blotka... wiedział, że chociaż Ahane zmyje mu głowę, a on będzie siedział na kozetce z miną zbitego psa, to przynajmniej nie będzie musiał sam sobie zakładać bandaży elastycznych.
— Myślałem, że zainteresują ciebie medyczne aspekty wpływu znaków ochronnych umieszczonych na protezach kończyn górnych na organizm osoby badanej, nawet jeśli są to jak na razie głównie teoretyczne badania z powodu braku zasobów i skomplikowanych problemów etycznych — Blotka wydął wargi w udawanym oburzeniu, chociaż wiedział, że w międzyczasie zdążył też poruszyć pięć innych tematów w randomowej kolejności. — Wiem, że uchodzę czasami za ekscentryka, ale wbrew pozorom akurat tego miejsca nie odwiedzam zbyt często. Nie mam już dwunastu lat, żeby tutaj szukać części umożliwiających mi pracę. A przynajmniej nie stanowi to już regularnego zwyczaju.
Dodał lekko wymijającym tonem, chociaż zadziwiająco sprawnie odnalazł miejsce, gdzie akurat nie było żadnych ludzi, którzy mogliby zwrócić na nich uwagę.
— Tak się jakoś złożyło, że... — Tutaj nastąpił natłok nazwisk, osób, zawiłych relacji, przerywanych co jakiś czas anegdotami, ale w końcu Kōji doszedł do sedna. — I w każdym razie przyszedłem tutaj z jednym yūrei, chociaż błagam, nie mów o tym nikomu z Tsunami, bo mnie zjedzą za to, poza tym tamten i tak już przeszedł na drugą stronę, był bardzo miłym starszym panem, który chciał się tylko pożegnać z córką, ale w każdym razie przedstawił mi to sympatyczne stworzenie, które z całą pewnością nie należy do świata żywych. Ale nie poluje, nie gryzie, mówić też nie mówi, wygląda trochę jak skrzyżowanie psa z lisem. I można go podrapać. No, a przynajmniej przy starszym panu można było, teraz tylko muszę mu przekazać, że już go nie spotka. Żal by było, jakby sterczał i czekał zawsze w tym samym miejscu. A wydaje się być w pewien sposób inteligentny.
Czy Blotka miał słabość do zwierząt, a także istot zwierzopodobnych? Tylko trochę tak. Odrobinę. Teraz jednak nagle zatrzymał się na środku trasy i rozejrzał, bo... chyba jednak nie szedł tędy. Serce lekko mu podskoczyło, gdy skapnął się, że nie jest pewien, którędy do końca iść dalej, a milczenie z jego strony z pewnością było podejrzane.
— Nikko — zaczął z podejrzliwą skruchą w głosie. — Wydaje mi się, że jednak źle skręciliśmy.
Naprawdę był przekonany, że tym razem dobrze zapamiętał trasę, ale gdy rozglądał się po zagraconej przestrzeni... miał pewne niespokojne przeczucie, iż znowu jego orientacja w przestrzeni postanowiła spakować torby i pójść na urlop.
Przynajmniej jeszcze nie zaliczył gleby na nierównym podłożu, ale nerwowość w niebieskich ślepiach świadczyła o tym, że z całą pewnością się zgubili. Na szczęście wystarczyło się tylko cofnąć, by wrócić do punktu wyjścia, chociaż przeczuwał, że medyk zmyje mu głowę za zbędne zawracanie głowy.
— Możemy jeszcze potuptać i spróbować znaleźć właściwie miejsce... — Zasugerował, starannie unikając wzroku Akane, chociaż ten teoretycznie powinien być przyzwyczajony do tego typu sytuacji.
@Nikko Ahane
i'm so cynical
Nagai Blotka Kōji ubóstwia ten post.
W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Zrobić bachora potrafił, pobawił się w dom, przyszło znudzenie i jak znam życie, a znam życie, więcej się drań nie pokaże."
"Szkoda dziewczyny."
"Dzieciaka szkoda, nikomu niepotrzebny."
Przydarzają się takie dni, w których uwieszenie się utartych wzorców grzeczności urasta do rangi bez mała wybawienia. Pozwala złapać dystans, uskubnąć sekundę albo dwie namysłu na stonowanie następnej reakcji, przełknięcie przekleństwa i zachowanie przy tym kamiennego wyrazu twarzy.
Zdusza się zawieszone na języku Co wy kurwa wiecie? w imię niepalenia za sobą mostów.
Zasada nieprzegadywania starszych, niewcinania się w rozmowę, udawania, że cię nie ma, tego wiecznego "dzieci i ryby głosu nie mają", kiedy z jednej kategorii już się wyrosło, a do drugiej nie należało nigdy, sprowadza się do jednego - pokpij sprawę, a następnym razem nic użytecznego więcej nie usłyszysz. Przynajmniej nie od tych tutaj.
Kiedy nie masz nic wartościowego, to, jak żyjesz z ludźmi wokół, nabiera szczególnego znaczenia.
Czasami ceną jest żółć podjeżdżająca do gardła. Nie wypada splunąć na schody wydeptane setkami stóp tych, którzy byli tutaj wcześniej, dla ulotnej chwili radości schrzanienia nastroju plotkarom, skoro wiesz bardzo dobrze, że u tych samych plotkar można dość bezpiecznie przechować dzieciaka, któremu akurat zapaliło się pod dupą i potrzebuje zniknąć w trybie pospiesznym pilnym.
Unosi się brwi w wyrazie uprzejmego zainteresowania, zostawia paczkę ze zdobycznym żywnościowym wspomożeniem i opuszcza teren czym prędzej, żeby jednak nie kusiło. Z ulgą. Bardzo niewiele jest godności w takiej rejteradzie.
Coś za coś.
Cena za pamięć o dobrym człowieku dzisiaj niewysoka.
Poczucie, że Hideguchi Ruisei jest już trupem zagnieździło jej się w duszy stopniowo, wyciągając na powierzchnię wspomnienia sprzed paru miesięcy. Całego roku? Nie, rok by przecież tak szybko nie minął. A może jednak? Rok to w Kyōken potwornie wielka ilość czasu, jedne twarze się pojawiają, inne zapadają pod ziemię, dzieją się mniejsze i większe dramaty, utarczki, szarpaniny, gdzieś pomiędzy dzieją się także biblijnej miary katastrofy. Dźwięk śmiechu, radość utrwalona w głosie, widok jasnej, tlenionej czupryny, poblask szczęścia promieniujący z całej sylwetki młodego ojca. Kiedy to było? Dałaby głowę, że wtedy Nanashi nie pływało, i że przynajmniej parę razy gdzieś jej jeszcze mignął, dalej przepełniony dumą i uskrzydlony radością. Opowiadał o synu, jakby to było największe szczęście, jakie mu się mogło w życiu trafić.
Chyba naprawdę w to wierzył.
Wiara, że poniosło go gdzieś w świat, kiedy rodzina była tutaj nie miała racji bytu. Alternatywę trzeba było sprawdzić.
Uspokoić sumienie, niepogodzone z myślą, że zdradziło się tą pamięć za zupełnie bezdurno. Bez zabierania głosu, przemilczeniem i obojętnością.
Zakuło przecież serce, tak trochę, bo dawniej wyciągał z kłopotów. Zanim zmądrzał, postarzał się, zaczął układać sobie życie i żyć jak na odpowiedzialnego za rodzinę mężczyznę przystało, czyli całkowicie nie tak, jak narwana dzieciarnia. Z pewnością jutra? Jutro i tak nie było gwarantowane, ale zamknąć oczy i czasami można było w to uwierzyć.
Nogi same ją poniosły poza dzielnicę, na włóczęgę, bez celu, chwilami w transport publiczny i na gapę. Z dala od deszczu, w zdecydowanie ładniejszą pogodę. Zawilgocone ubranie zdążyło już przyschnąć, na długo zanim dotarła do Haiiro Chiku. Znaną trasą, bywała tutaj wielokrotnie.
Przez to samo ogrodzenie, o które lata wcześniej zdarzyło jej się zaczepić, zawisnąć, w czasach, kiedy jeszcze spieprzanie z miejsca zdarzenia nie szło jej tak dobrze, jak dziś.
Wtedy celem były fanty, odpady lepszego życia, z których wymuszona kreatywność zrośnięta z egzystencją w najuboższej dzielnicy wyczarowywała najprawdziwsze skarby.
Kable można było opalić, sprzęty porozbijać i wydobyć z nich coś ciekawego, niektóre części podobno odratować, naprawić komponentami podebranymi z innych, ostatecznie podepchnąć co ciekawsze znaleziska zdolniejszym i bardziej oblatanym w temacie. Albo tym, którzy nie znali się nic a nic, ale mieli pieniądze, które dało się z nich wyciągnąć odpowiednio przekonującym zachwalaniem śmieciowego asortymentu.
Lata wstecz.
Czego szukała tu teraz?
Daleko jej było do podjęcia decyzji.
Bo przecież nie namiastek przeszłości.
Wyczucie, kiedy zerwać się z zajęć, by nie narobić sobie nadmiaru kłopotów, za młodszych lat służyło jej dobrze.
Wagary spędzała, włócząc się z grupą małolatów za Hideguchim. Podpuszczając jedno drugie, które ośmieli się wejść wyżej i wydrze stertom żelastwa, plastiku i gruzu coś ciekawszego. Na wyścigi przynosili mu te znaleziska do oceny, oddawali za psie pieniądze na drobiazgi i dobre słowo. Więcej w tym było zabawy, niż pracy, albo to pamięć wybieliła część wydarzeń i odjęła grozy wypadkom.
Również krwawym.
Jak schować fanty przed pracownikami wysypiska, cóż to był za instruktaż.
Podłoże zachrzęściło pod naciskiem znoszonych, ale wciąż solidnych butów. Przyzwyczajenie, by bardzo ostrożnie stawiać nogi, trwało dalej, wspomaganie pamięcią dantejskich scen i wrzasków towarzyszących wydobywaniu przerdzewiałego gwoździa ze stopy mniej fartownego kolegi. Paskudziło się to strasznie, tego też nie zapomniała.
Błądziła spojrzeniem, szukała kami wiedzą czego, ale nie znalazło by się w jej sylwetce śladu zagubienia. Kolejny nawyk, na użytek obserwatorów. Druga skóra. Rozbicie wywołanie wiadomością o zniknięciu człowieka, którego obecność gdzieś w okolicy Jinnai przyzwyczajona była brać za pewnik, nie miało jeszcze jak się uzewnętrznić. Za wcześnie na to. Informacja zwietrzała, musiało minąć kilka dni, zanim zdążyła stać się beztrosko powtarzaną plotką.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Korciło, aby udać się do centrum; zwinąć dłoń w pieść, ale nie po to, aby dać upust zgromadzonemu w trzewiach gniewowi. Chciał wystukać znany rytm; nieco natrętny, podobnie jak natrętny stawał się sam jego temperament, kiedy drzwi wreszcie się uchylały, a w ich ramie stawała zadbana, wyprostowana od linijki sylwetka. I to oblicze pełne niezrozumienia zmieszanego z przymusowym spokojem; marmurowa rzeźba o ludzkich rysach i żywych oczach, wyzwalająca w irracjonalny sposób budzącą się w nim fuzję rozbawienia, zaczepności i potrzeby dalszych prób. Prób związanych ze wszystkim co niewykonalne; prób zakrawających o łamanie wszystkich sensownych zakazów i nakazów, prób spowodowania kraksy w ułożonym, nudnym życiu Ye Liana, wtłoczeniu w żyły jego codzienności odrobiny charakternej krwi, buzującej i ocieplającej, związanej z adrenaliną i ryzykiem. Chęć, aby nadusić opuszką numer apartamentu wynajmowanego przez tego mężczyznę musiał jakoś w sobie zgnieść. Zamknął więc pobliźnione palce, wolną dłonią rozmasowując ich napięte tkanki; strupy na knykciach, szorstką od niezagojonych dobrze ran skórę. Coś pchało go w kierunku marnego pisarzyny, bo ten marny pisarzyna był obiektem innego świata; odległy, nienazwany, dziwny i tajemniczy, zwracający na siebie uwagę przez tak skrajną opozycyjność. Zainteresowanie dawno wymknęło się jednak spod kontroli; mógł wmawiać sobie, że panuje nad przebiegiem wydarzeń, ale jeżeli tak było, to skąd ta kretyńska potrzeba - właściwie mus - aby pomóc Ye Lianowi z klanem Minamoto? Można było wygodnie rozsiąść się w fotelu i z punktu widowni obserwować niechybny upadek jedynego na scenie aktora.
Po co zmieniał scenariusz?
Aby udowodnić sobie, że to coś więcej niż przypadek, wyminął centralne drogi szerokim łukiem. Być może wsiadał w te same autobusy; może mijał identyczny szereg sklepów i domostw. Może nawet, nieświadom, szedł krok po kroku po czyichś śladach, odtwarzając ścieżkę dziewczyny, której przyszło zawitać na wysypisku odrobinę prędzej.
Nie założyłby tutaj dodatkowej obecności; być może dlatego szedł bez zawahania, szwendał się między gargantuicznymi kopcami metalowych części i owiniętych sznurami zbiorów makulatury, rozglądając się za cholera jasna wie czym dokładnie. W tylnej kieszeni wąski portfel zdawał się ważyć tonę. To niemożliwe, aby nagle nabrał aż tylu kilogramów, a mimo tego ręka sięgnęła w kierunku przedmiotu, aby wyjąć go z kieszeni. Skórzany materiał był taniej jakości, nieco poprzecierany na zagięciach, choć bez wątpienia dbano o niego wystarczająco, by przetrwał próbę czasu. Jedynie w jednym rogu brązowa powierzchnia zdawała się o kilka tonów ciemniejsza; nosiła ślady paru gęstych, tłustych, dawno wsiąkniętych we wnętrze kropel krwi.
Czasy, w których nie wierzył w najbardziej kretyńskie zbiegi okoliczności dawno minęły. Wbrew logicznemu podejściu śmierć, której doświadczył, zapoczątkowała coś innego; jakby gwałtownie zerwał się do siadu po wieloletnim koszmarze, podczas którego wszystko co na jawie przecież mu umykało. Wraz ze śmiertelnym w skutkach wypadkiem nagle się więc obudził; i to z całą gamą intensywnych, prawdziwych doznań; zlany potem, wyczerpany walką o odzyskanie pełnej przytomności, rozedrgany emocjonalnie, a mimo tego nareszcie testujący faktyczne, niepodrasowane zamgleniem walory świata. Odzyskał pełną sensorykę; percepcja weszła na wyższe stadium. Nauczył się wtedy dostrzegać zawiłości losu; chamską wolę bóstw, którzy maczali palce w jego - i wielu innych - ścieżkach, próbując je ze sobą splątać jak ciasno związany warkocz. Nie zawsze tego chciał (inne osoby również), bywało nawet, że dawał radę się temu przeciwstawić. Kiedy wystarczająco mocno się skoncentrował, jego potrzeba dokonywania indywidualnych wyborów sprawiała, że nawet kami nie były w stanie nakierować go na egoistycznie rozpisane scenariusze.
Tym jednak razem się kompletnie zapomniał.
Umknęło mu, że trzeba trzymać gardę nawet wtedy (albo zwłaszcza wtedy), gdy wszystko zdaje się brnąć w dobrym kierunku. Zamiast uznać z góry, że ktoś może znajdować się na tym starym wysypisku o tak wczesnej porze, po prostu założył, że nie ma opcji, aby żywa dusza szwendała się po całym tym nieprawidłowo posegregowanym syfie, kiedy słońce ledwo zdążyło wychynąć zza linii horyzontu. Shin, w całym swoim gówniarskim ogłupieniu, oglądał akurat jak nad górami rupieci wystaje kawałek konstrukcji budowy, z której (kiedy to było?) oglądał tego nieszczęśnika. Pamiętał doskonale jego jasne włosy, nieco przygarbioną sylwetkę, moknący w deszczu płaszcz, którym zakrył kark, przemykając pomiędzy stosami śmieci. To musiało być gdzieś tutaj?
Myśl urwała się gwałtownie, wraz z momentem, w którym but zahaczył o wystający metalowy fragment. Krzywo postawiony kolejny krok nieco wybił go z trajektorii ruchu. Równowagę utrzymał przypadkiem, uderzając biodrem o coś wyjątkowo twardego i głuchego (pralkę), nadgarstek trafił tymczasem na jakiś wystający pręt (wieszak). Uderzenie w nerwy rozerwało palce, spomiędzy których wysunął się portfel. Opuszki, w nędznej próbie ponownego pochwycenia go, zamknęły się na powietrzu, przez zatrzaśnięte zęby przemknął syk, kiedy płuca wciągnęły haust tlenu.
Chłopak nagle zamarł, orientując się, że to, co przed momentem tak nonszalancko trzymał w ręce, w tumanach wezbranego ślizgiem po ziemi kurzu zatrzymało się niedaleko czyichś nóg. Jeszcze prostując się w plecach próbował ogarnąć wzrokiem całą postać, ale kiedy dotarł do jej twarzy, brwi mimowolnie mu się ściągnęły, tworząc pomiędzy zmarszczkę zapytania.
- Co ty tu robisz?
Jakby sam nie był intruzem.
ubiór (bez tego czegoś na szyi); maseczka jednorazowa na twarzy; na lewej dłoni czysty bandaż;
Seiwa-Genji Enma and Jinnai Hisae szaleją za tym postem.
|
|