Apartament nr 4 - Page 3
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Ye Lian

Pon 26 Gru - 17:04
First topic message reminder :

Apartament nr 4

Apartament o minimalistycznym charakterze; czysty, wręcz sterylny. Dla wielu wnętrze może uchodzić za ascetyczne, ponieważ wyposażenie ogranicza się wyłącznie do najpotrzebniejszych mebli i przedmiotów; nie można uświadczyć tu zajmujących półki bibelotów, figurek czy niepasujących ozdobnych drobiazgów. Aranżacja jest przemyślana. W pokojach dominują stonowane odcienie — przede wszystkim biel, czerń i szarości, które optycznie powiększają (i tak rozległą) przestrzeń.

Kuchnia, salon i sypialnia to jedno pomieszczenie.

Lokator: Bai Ze — biały ośmioletni kocur pozbawiony przedniej lewej łapki (utracił ją w pierwszych miesiącach, spadając z dużej wysokości). Spokojny i cierpliwy, nie jest typem nakolankowego miziaka (ale jak się już go złapie, to pozwoli się porządnie wygłaskać). Uwielbia towarzyszyć w codziennych obowiązkach, obserwować i podkradać jedzenie ze stołu.

Ye Lian

Ye Lian

Sro 1 Maj - 16:42
W ciszy obrócił głowę, tak, aby pojedyncze złote nicie okryły policzek i spojrzenie; opuszczone, wbite w ziemię. Już pierwszy ruch kosmyków wywołał w mężczyźnie krótkotrwały objaw zmrożenia — aż po czubki palców. Nigdy nie pozwalał się dotykać. Nikt zresztą nie próbował. Od dziecka wytaczał między sobą a społeczeństwem wysoki mur. Wydawało mu się jednak, że ostatnio nie wie, jak bardzo jest już tym samym Ye Lianem z przeszłości; z dzieciństwa zamieszkującego w rezydencji pełnej przepychu; Ye Lianem zamkniętym w swoim mieszkaniu, ignorującym przychodzące wiadomości. Nieodbierającym telefonów. Ostatni rok uświadomił mu, że coś nagięło się w tym niezłomnym charakterze. Nie wiedział tylko, czy chodziło o zaufanie, bo do tej pory stawiał przecież kroki niczym po jeziorze okrytym cienkim lodem. Wiedział jedynie, że Ye Lian, którego znał, nie zrobiłby tych wszystkich rzeczy, na które ostatnim czasem się godził za zamkniętymi drzwiami; w tym z pewnością nie godziłby się na zawarcie kontraktu z yurei; nie oddawałby się stronie Kakuriyo; nie pozwalał mazać krwią schowanego skrawka za uchem.

Cały proces przetrzymał z cierpliwością, z miną pewną, ale i pozbawioną ekspresji, pragnąc jedynie, by nie zdradzić się przed byłym żołnierzem przebiegającym przez skórkę dreszczem. Spoglądną na Tomomi, gdy ten dotykał ostatnim ruchem wiszących lichych pasem. Pozostawił na ich końcach nieświadomie trochę własnej krwi, gryzącej się z tą idyllą, która uparcie mu przypisywał.

Patrzał na niego. Na Shogo; na ciało, z którym spędził miesiące w terenie, na wojskowym poligonie; na to samo, które kilkanaście miesięcy temu pokazywało mu na niebie wybuchające fajerwerki, to, które w wielkiej konspiracji prosiło o szansę. Spoglądał na męskie kanciaste kości, na ostry przystojny wyraz; spoglądał w prowokujące spojrzenie — w zawahaniu czy coś nie wychyli się zaraz zza tych jadeitowych ślepi i nie pochłonie go żywcem. Siedząc jednak w tym dziwnym napięciu, stwierdził, że nic się nie zmieniło. Może oprócz skaleczenia, które przypominało o podjętej decyzji.

Nie oczekuję po tobie określonych reakcji. Każdy ma w sobie własną prawdę, to suma wiedzy i obserwacji. Ale to, co czasem mówisz, z pewnością gryzie się z obliczem, które odbija się przede mną w lustrze.

Z uwagą i dziwną ostrożnością taksował, jak mężczyzna przysuwa dłoń do ust, jak koniuszek języka zbiera na swoją powierzchnię pozostałości krwi. Sam jak we własnej odpowiedzi na to zachowanie ścisnął mocniej opatrunek, wydawał się nad czymś zastanawiać. To pewnie dlatego opanowany wzrok Ye Liana pomknął w stronę stołu. Pozostawionego nań noża. Nie rysowała się brzytwie nawet jedna kropla krwi.

Czuję się w porządku. Nie wypełnia mnie magiczna siła, jeśli o to pytasz, właściwie, zakładam, że to nie ja z naszej dwójki dostąpiłem możliwości jej posiadania. — Delikatnie tknął skóry, która (nie wiadomo kiedy) wchłonęła wcześniej rozpisaną krew. — Nigdy nie przestanie mnie to fascynować. Moment przejęcia tego daru. To nienaturalne, absolutnie wykraczające poza wszelką fizykę, wszelkie przyjęte ludzkie możliwości. A jednak z jakiegoś powodu prawdopodobne. Tak samo jak to, co nas w tym momencie łączy. Jak to, co dostrzegamy w ciemnych zaułkach.

Na krótki moment zapadła cisza. Słychać było, jak Bai Ze wskakuje na łóżko, a zaścielona pościel pod jego łapkami zaczyna przyjemnie chrupać.

Pewnie już swoją odkryłeś.

Ye Lian pochylił się w stronę stołu i sięgnął po rękojeść kuchennego noża. W tym panującym wokół nich enigmatycznym półmroku, tym niejasnym świetle, w odbiciu suchego lica, ruch ten mógłby wydawać się niepokojący — gdyby Shogo nie był przekonany, jak delikatną personą jest Ye Lian. Z pewnością nie zakładał, że byłoby go stać na popadnięcie w szaleństwo; na zadanie obrażeń, na jakiekolwiek zabójstwo.

Sam pisarz był kiedyś tego pewien.

Pamiętasz ceremonie w Kobe? Chcę, abyś miał świadomość, że zrobię co w mojej mocy, abyś zaznał spokoju, abyś odnalazł sposób na usunięcie tego piętna ze swoich myśli. Jak wspominałem wcześniej — nie jestem wojownikiem. Nie chcę być również mścicielem — przy tym słowie na ustach Ye Liana wykwitł delikatny grymas naznaczony piętnem przeszłości. — I chciałbym przestrzec przed tym również ciebie. Jednakże...

Ważył w dłoni ostrze, nim zdecydował się zadać swojej dłoni jeszcze jedno cięcie — tym razem nieco dłuższe; przez środek linii papilarnych. Nie trzeba było czekać, aż papirusową skórę ozdobi szkarłat; aż zraniona dłoń zawisła przy byłym żołnierzu, układając się w taki sposób, jakby oczekiwała, że drobne kości pochwyci stanowczy uścisk.

To teraz nie tylko twój problem, nie mylę się? Wszystkiego najlepszego, Hiasobi.

Srebro zaglądnęło przez blade pasma pszenicy; krew wtargnęła w zagłębienia dermatoglifów.

Ye Lian

Warui Shin'ya, Shogo Tomomi and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Shogo Tomomi

Sob 11 Maj - 14:57
- Możesz już oddychać - szepnął w momencie, gdy odsuwał twarde opuszka dłoni od jasnego profilu pisarza. Niesiony treścią żart, jak jego własny, w końcu odzyskany, miał to samo zasugerować Lianowi. Bo nawet jeżeli z delikatnych, szklanych rysów trudno było uchwycić choćby cień zamkniętych tam myśli, to zastygła fasada - sama z siebie dawała odpowiedź. Nie miał zamiaru powtarzać znaczenia, jakie nowy kontraktor mu poświęcał, ale ugruntowana z w dziurawym sercu wdzięczność, miała pozostać - do samego końca. Niezależnie, jakim ten koniec miałby być. W kwestiach jak ta - nie zmieniał zdania. Jeśli w czyichś dłoniach złożył zaufanie, nic nie było w stanie wytrącić go z miejsca. Zmieniły się kształty ich żyć, znowu- tak od siebie różne, a jednak łączyły się ciasno, jak skrzyżowanie dróg.
Pulsowanie na karku, początkowo ostre, szponiaste wręcz, przekłuwało podstawę czaski, jak rzeźbiarskie dłuto (a co najmniej, tak sobie to wyobrażał - artystą nie był). Mijające sekundy łagodziły wrażenie, tępiąc intensywność na poczet wracającej na poczet ciała - ciężkości.. Żyły zagrzmiały od warkotu krwi, serce wyrosło z ziejącej dymem próżni, uderzając w klatkę piersiową, jak spłoszone ze snu zwierzę. Skóra spięła się, naciągnęła, gdy instynkt kazał mu zbliżyć ranę do warg.
- Jak zawsze, mądrze - zmrużył ślepia, bo jadeitowa jasność migotliwie nabrała intensywności, równo z powrotem ich materialnej formy - ale stawiam, że i ty i ja widzimy tylko część prawdy - zginął łokieć, gdy język przejechał przez cieknący szkarłat we wnętrzu ręki. palce poruszyły się, jakby w pokrętnej próbie sprawdzenia, czy nacisk zmusi rozciętą tkankę, do szerszego plunięcia krwią - taka nasza natura, bywa zbyt zaślepiona - nie doprecyzował tylko, czy chodziło mu czysto, o tę ludzką, yurei, czy może osobno każdego z nich, jako indywidualności.
- W pewien sposób, i tak ją otrzymasz - zaczął wolno, unosząc wzrok, by zetknąć go z tym jaśniejszym, czystszym, nawet, jeśli przychyliłby się do opinii przyjaciela - przyprószone szklanym popiołem - niewinnym w pierwszym wrażeniu, tnącym ostrością odłamków, gdy zaglądało się za daleko - z czasem, będziesz miał wgląd... w to co czuję. Tak, jak ja w Twoje. Także na odległość - czarne brwi zmarszczyły się, bo dla niego wciąż było to niekoniecznie zrozumiałe - jak mieliby odróżnić, co i które, należało do kogo? - samo doświadczanie jest też dziwne - słuchał jasnowłosego z uwagą - wiedział naprawdę dużo, czepiająca się spojrzenia wnikliwość utknęła na języku - skąd o tym ...wszystkim wiesz? - wyprostował kręgosłup, przypominając sobie w pewien sposób, że naprawdę miał ciało. Jednocześnie nienaturalnie wręcz wyczulony na kocia obecność, odwrócił głowę, chcąc prześledzić ścieżkę miękkich, zwierzęcych kroków. Lewa część uśmiechu błysnęła w niejakim rzucanym wyzwaniem - tym razem - dla bielącego sierścią kocura - że będzie musiał znosić jego obecność częściej, niż zapewne by chciał.
Kiwnął głową, wracając skupieniem na dawnego towarzysza broni - nie znam pełnych możliwości, ale... - urwał na moment, mieląc wyrywające się ogniki rozbawionej ekscytacji - to rodzaj teleportacji - w odsłonięciu przed kimś mocy, było coś... odświeżającego. Zamykana do tej pory tajemnica, rozpychała się możliwościami, którą w zaognionej naturze - musiał utrzymywać na wodzy. Sposób jednak, w jaki Ye Lian wspomniał o tym, niósł ze sobą kroplące się niedopowiedzenie. Z tym samym zaciekawieniem śledził ruch gładkiej dłoni i ostrza, które błysnęło między palcami. I gdyby znajdował się w pomieszczeniu z kimś innym, z kimś, kto nie dzielił z nim wojskowej przeszłości, zareagowałby instynktownie, z jakąś potrzebą przejęcia inicjatywy. Tu - teraz - z błyszczącą od poblasku lamp, tarczą źrenic, z czujną obserwacją chwytał klatki wyświetlanych scen.
- Czemu, Kori? Czemu nie można nim być? - przełknięcie, nijak nie miało się do kołyszącego się nagle grymasu, który mógłby zostać nazwany uśmiechem - To jedyny powód, dla którego... tu jestem. Dla ludzi, to może mieć znaczenie. Jeśli nie ja - nikt nie zajmie się zemstą. Nic po niej nie zostanie - linia szczęki zarysowała się silniej, gdy zacisnął wargi. W drugiej chwili, to uśmiech - znajoma już dla Liana maska - zaścieliła wyraz jego twarzy - ale nie mam zamiaru cię w to wciągać bardziej - obiecał, jakoś bardziej twardo, z rzuconym gniewnie rozkazem, który działał tylko na niego samego. Jednocześnie, chociaż gnające zmiany mimiki mogły zdradzać intensywność emocji, wzrok, jak cień - śledził działanie pisarza. Tak samo, jak poruszenie zaszumiało zieleń spojrzenia, tak cięcie, rozkwit czerwieniejącego na bladej dłoni kwiatu i sam gest wyciagnięcia ręki - wywołał w nim nieoczekiwaną, bo ciepła w swej odmianie, falę uczuć.
Bez wahania ujął we własną, dłoń Ye Liana. Dokładnie tą, na której wciąż ślizgały się plamy rozcięcia, pieczętując - wszystko co zrobili, na co się zgodzili i co przynieść miał czas. Tańczący na dnie źrenic ogień, ten zamknięty w odcieniu jadeitu, jarzył się wyjątkowo mocno - To działa w dwie strony, Kori - podkreślił, bo uczynione braterstwo krwi właśnie na tym polegało. Niezależne od łączącego ich kontraktu, zawarte przymierze nosiło w sobie coś więcej - niż nadnaturalną więzy, którym się poddali. Wynikało z ich woli, z ich decyzji, nie potrzebowali magicznych kajdan, by utrzymać jego realizację w mocy - masz swoje tajemnice. Problemy, które teraz są moimi - pochylił się, nie wypuszczając zaciśniętej ręki - nie uciekaj przede mną - zawiesił głos, zaglądając głębiej, prowokująco, w lodowe odłamki wijące się w oczach jego medium. Jego przyjaciela. Jego brata krwi - i tak cię znajdę.

@Ye Lian


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Ye Lian and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku