Tamura Shoten (田村商店) dawniej był malutkim sklepem rodzinnym specjalizującym się w sprzedaży ryżu — dziś jest to niewielka sieciówka małych sklepów spożywczych rozrzuconych po całym Fukkatsu, oferujących produkty w bardzo przystępnych cenach. Jedni narzekają, że jest ich zbyt dużo, a inni dziękują Bogom, że powstały i są otwarte 24/7. Znaleźć w nim można wszystko; od prasówki po mikrofalówki czekające na podgrzanie instant ramenu, pierożków z wieprzowiną czy pachnącego curry z wielkim kawałem mięcha na stercie ryżu, które czekają w jednej z wielu alejek. Chociaż sklep zdaje się malutki, po wejściu do jego wnętrza, człowiek odnosi wrażenie, że znalazł się w bardzo przestronnym markecie, w którym każda z półek wita innym, bardziej kuszącym produktem. Budynek wciśnięty jest w wąską uliczkę, pobłyskując w nocy rozświetlonym frontem, nęcąc i zapraszając w ciepłe wnętrze choćby na herbatę w tekturowym kubku. Dodatkowym plusem sklepu jest fakt, że w środku znajduje się bankomat; oraz, co zapewne dla wielu nocnych maruderów i imprezowiczów najważniejsze, rozbudowanym asortymentem alkoholi.
Nie był przecież tak głupi. Wiedział, że już niedługo nie odbierze od niego telefonu. Bo nie odbierze go od nikogo. Urządzenie będzie bzyczeć aż do wyładowania baterii, ostatecznie spoczywając gdzieś na podłodze obskurnego strychu w wiecznej ciszy, choć Shin'ya właściwie nie brał pod uwagę, aby ktokolwiek próbował się z nim skontaktować. Wybiegając z mieszkania, z bezcelowymi zapewnieniami śmigającymi na drugą stronę połączenia doskonale zdawał sobie sprawę, że dzisiejszy incydent to wyjątkowa sytuacja. Zapewne też jedyna.
Dźwięki załamującego się w głoskach tonu Seana go jednak motywowały. Truł się abstrakcyjnymi wizjami, w których ma przed sobą jeszcze wiele długich lat na to, aby ubiegać się o zaufanie chłopaka wymiotującego mu teraz prosto do ucha. Co za ironia. Chała. Powinien być wściekły za fakt, że ktoś, kto nie potrafił do niego wystukać jednozdaniowej wiadomości, odzywa się tylko w najpodlejszych kłopotach, ale nie potrafił wściekać się akurat na niego.
Bo w innych okolicznościach byliby przyjaciółmi. Co roku odwiedzaliby ten sam obalony pień, wyciągając z siebie coraz głębiej zakorzenione sekrety. Przyjeżdżałby po niego pod ośrodek, czekając już z dodatkowym kaskiem zawieszonym na kierownicy. Piekłby dwa ciasta na wigilię, może nawet Rimura zaprosiłby go na Nowy Rok jako piąte koło u wozu, przedstawiając przy okazji swoją dziewczynę, a Shin by prawie na nią nie patrzył, bo byłby dobrym kumplem.
Najlepszym.
- Świetna robota. - Komentarz był z pewnością zbędny, ale Warui nie zwracał uwagi na dobierane słowa. Skupił się wyłącznie na tym dokąd zmierzał. Pierwotnie zakładał, że wskoczy na motor, aby zwiększyć prędkość i przyspieszyć poszukiwania, ale uznał, że warto zaryzykować z tym, co wpadło do głowy jako pierwsze. Bo Tamura Shoten znajdowało się kilka minut drogi od jego kamienicy.
Stawianie wszystkiego na jedną kartę to niemal jego naturalny styl bycia. Fabrycznie zainstalowany system, przez który pakował się w tarapaty nie mniejsze niż te, z których teraz próbował wyrwać się Rimura. Wierzyć się nie chciało, że jak raz to nie jemu przypadła rola żałosnej ofiary, zwracającej zawartość żołądka z czystej głupoty przy podejmowaniu działań. Nie on ledwo kontaktował, nie on musiał skomleć o ratunek.
Zaciśnięte na urządzeniu palce pobladły od siły, jaką w to wkładał, gdy nagle rozległo się trzaśnięcie. Równolegle gdzieś niedaleko usłyszał bliźniaczy odpowiednik, przenosząc spojrzenie z szyldu sklepu na zaciemnioną, pozbawioną światła latarni okolicę.
- Rimura?
Brak odpowiedzi.
- Odezwij się.
Czuł zgrzany od żwawego marszu organizm. Wiedział zresztą jak wygląda - jak ktoś, kto zerwał się z łóżka. Nie miał pewności czy tylko to sobie wyobraża, czy jednak nawet pomimo maski jest w stanie wchłonąć ten charakterystyczny zapach jaki wytwarzają śpiące osoby; woń wygrzanej pościeli, ciepłych ubrań. Nie przebrał się przecież. Ledwo zarzucił na t-shirt kurtkę. Buty założył na bose stopy. Włosy miał w nieładzie nie tylko od biegu. Pod oczami jeszcze można było dostrzec cienie zmęczenia i choć chłodne, nocne powietrze powinno go orzeźwić to dopiero cisza, jaka zapadła na linii, przywróciła mu pełną jasność umysłu.
I może jak raz los był łaskawszy, litując się i zsyłając pozytywny zbieg okoliczności. Shin'ya zdążył pokonać jeszcze kilka metrów, nim nie dostrzegł leżącej na chodniku komórki. Dioda wciąż migała, sugerując podtrzymanie rozmowy, choć nikt się nie odzywał.
To wzmogło czujność; przymrużyło sine powieki, napięło mięśnie. Nagle, pomimo świszczącego w gardle powietrza, zmusił się do unormowania oddechu. Zwolnił, ostrożniej kładąc kroki. Wpierw pięta, potem reszta stopy. Schylił się, sięgając po telefon. Swój zdążył wrzucić do kieszeni kurtki, z własnością Rimury chciał zrobić to samo - ale zatrzymał się w połowie ruchu, dostrzegając minimalne drgnięcie spod ściany.
Zaułek niemal doszczętnie tonął w mroku, odcedzając wariant na to, aby przyjrzeć się, co mieścił w swoim wąskim odcinku. W rozszerzonych źrenicach yurei czaił się jednak wybitnie wysoki percepcyjny potencjał. Wiele można mu było zarzucić kłamstw, bo wiele swoich cech wyolbrzymiał do przesadnych, gargantuicznych wręcz rozmiarów. Ale spojrzenie miał absolutne; nie umknął mu więc ten o ton ciemniejszy kształt przylegający do zmurszałych, zimnych cegieł.
Kształt, który rozpoznał, od razu ruszając w jego stronę.
- Rimura - nazwisko padło stanowczo, choć z idiotyczną nutą łagodności; jakby nie chciał go bardziej spłoszyć. Albo jakby ledwo stłumił ulgę, że jednak go znalazł. - Jestem. - Dzieliło ich nie więcej niż pół metra, kiedy wyciągnął obandażowaną dłoń w kierunku chłopaka. Palce sięgnęły jego ramienia, kolana odrobinę się ugięły, chcąc pochylić sylwetkę, bardziej zrównać się z jego poziomem. - Możesz wstać? Zabiorę cię do domu.
ubiór; spodnie dresowe; ciuchy ewidentnie pogniecione; sportowe obuwie; włosy w nieładzie; maseczka na twarzy;
Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
— Odezwij się.
Nie posłuchał. Na przekór zacisnął mocniej szczęki, licząc na to, że w swoim rozedrganiu – z zimna, ze strachu i do cholery ze wszystkiego (bo miał wrażenie, że dzieje mu się wszystko naraz) — nie zacznie szczękać zębami. Nie otwierał oczu w myśl zasady, że dopóki on [Rimura] nie widział jego, ten ktoś też nie był w stanie go odszukać. Gdyby miał cztery lata i bawiłby się w chowanego z kimś znacznie starszym, zakrycie twarzy rękami zdziałałoby cuda, bo przecież nikt nie chciałby sprawić dziecku przykrości z powodu marnej kryjówki. Ale był dorosły i zasady piaskownicy już go nie obowiązywały. Zagrożenie było prawdziwe i właśnie zbliżało się do niego wielkimi (chyba) krokami, a on był w stanie tkwić w swoim durnym przeświadczeniu, że jednak mu się upiecze – cokolwiek miało się z nim stać. Wiedział aż za dobrze, co oznaczało cokolwiek i nie musiał pozostawiać za wiele wyobraźni. Sama myśl działała na niego jeszcze gorzej niż całe go gówno, które wesoło krążyło po jego krwioobiegu, podczas gdy jemu zdecydowanie wesoło nie było.
Rimura.
Pociągnął gwałtownie nosem, w którym też nazbierały się spływające łzy. Czuł ich słony posmak nawet na swoich wargach. To nie dźwięk zdradził jego obecność, ale był przekonany, że to właśnie z jego powodu ktoś właśnie zatrzymał się obok. Nie licząc nieustannego drżenia ciała, nad którym Sean nie był w stanie zapanować, nie ruszył się z miejsca, nie otworzył oczu ani nie odezwał się ani słowem, karmiąc się złudną nadzieją, że mężczyzna zaraz sobie pójdzie. „Jestem” dudniło mu w uszach, choć jednocześnie wybrzmiewało jak zza ściany – stłumione, trochę niezrozumiałe. Czuł się tak, jakby stał twarzą w twarz z potworem, który wypełzł spod łóżka i właśnie próbował zaciągnąć go tam, gdzie zabiera się wszystkich kłamliwych chłopców. Z jakiegoś powodu uznał, że to niemożliwe, by Warui znalazł się tu tak szybko. Nic dziwnego, że sparaliżowany strachem umysł traktował go jak zagrożenie. Zrobiło mu się niedobrze, gdy na ramieniu poczuł ciężar ręki. Nagle przestał się trząść, zamierając przy tym w martwym bezruchu, gdy wszystkie mięśnie jego ciała momentalnie spięły się. Nie słuchał pytań, bo te z trudem przebijały się przez nagle zbyt grubą błonę jego uszu. Miał wrażenie, że galopujące serce zaraz się zatrzyma, choć Shin’ya nie wierzył mu, gdy mówił, że umiera. I czuł, że musi coś zrobić, bo nie potrzebował satysfakcji z tego, że miał rację. Gdyby umarł, nie uraczyłby już rudowłosego pewnym siebie „a nie mówiłem?”. To, że zdawał sobie z tego sprawę świadczyło o tym, że ostatnie szare komórki jeszcze walczyły o przetrwanie, rozsądnie uświadamiając mu, że musi coś zrobić.
Musiał. Coś. Zrobić.
— Nie dotykaj mnie! — wrzasnął, gdy niespodziewanie oderwał rękę od ust i zamachnął się nią na oślep. W tonie jego głosu zdawało się być wszystko – przejmująca złość, strach, niezrozumiałe cierpienie i rozpacz. Wszystkie te emocje prawie rozerwały mu gardło, a na pustej ulicy w środku nocy niemalże odbiły się echem od wyrastających wysoko ponad nimi betonowych budynków. Uderzał byleby uderzyć – chciał go tylko odepchnąć, ale uderzenie było zbyt słabe, by cokolwiek zdziałać. Pod pięścią wyczuł jedynie twardość ramienia.
Niechętnie otworzył niezdrowo migoczące oczy, rozbieganym spojrzeniem próbując namierzyć twarz oprawcy. Wcześniej ściągnięte brwi, nagle uniosły się w zaskoczeniu, gdy przed oczami – teraz nagle szeroko otwartymi – dostrzegł twarz Waruiego. Chwilę zajęło mu łączenie ze sobą wszystkich faktów (z lekko rozchylonymi ustami musiał wyglądać idiotycznie) – zdążył nawet pomyśleć, że mózg właśnie płatał mu figle i podsuwał obrazy, które chciał zobaczyć. Paradoksalnie do wcześniejszego krzyku, zacisnął kurczowo palce na rękawie kurtki rudowłosego, choć w jego obecnym stanie wyrwanie mu się nie było żadnym wyczynem. Do wachlarza emocji dołączyło przytłaczające poczucie winy, gdy dotarło do niego, że niesłusznie się na nim wyżył, ale gdy próbował przeprosić, jego usta w pierwszej chwili poruszyły się bezgłośnie, a później zniknęły za przedramieniem, którym przysłonił twarz, gdy jego ciałem targnął kolejny rozpaczliwy spazm. Był bezpieczny i po tym prawie niekończącym się czasie walki o życie dziwnie było zdać sobie z tego sprawę. Gdyby nie to, że czuł się źle z powodu tego, że wyrwał go z łóżka w środku nocy i kazał oglądać się w tym beznadziejnym stanie, może nawet odczułby ulgę. Ale ta nie nadchodziła, bo było w nim za dużo wszystkiego – prawdopodobnie i tego, co gromadziło się w nim przez ostatnie lata, gdy wmawiał sobie, że nie może się rozpaść. I nadal nie mógł, ale rozpadał się kawałek po kawałku i miał nadzieję, że gdy wytrzeźwieje, coś jeszcze z niego zostanie.
— Nie idź. Przepraszam — wyjąkał we własny rękaw prawie niesłyszalnie. Pomiędzy urywanymi słowami pociągał nosem, choć próbował opanować ten żałosny odruch. — Muszę… chwilę… — chyba sam nie wiedział, czego właściwie potrzebował. Na pewno tego, by się uspokoić, co – sądząc po głębokich oddechach – właśnie próbował zrobić. — Głupie, co? — chyba próbował zdobyć się na szczyptę rozbawienia, ale kompletnie mu to nie wyszło, bo wcale nie było mu do śmiechu.
Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.
Doświadczenie takiej negatywnej wylewności zasznurowało gardło Waruiego, który z wykwitającymi w spojrzeniu pytajnikami szukał na obliczu drugiego chłopaka jakiejkolwiek wskazówki na zrozumienie dlaczego dzieje się to, co się dzieje. Nie prosił go sam o pomoc? Nie po niego zadzwonił? Każda z tych oczywistości szczypała podniebienie, ale nigdy nie została wypowiedziana. Widok skulonej, rozedrganej, przede wszystkim jednak wściekłej i przerażonej postaci Rimury odkorkował beczkę jego racjonalności. Wszystkie sensowne motywy, które mógłby tutaj wprowadzić, wypływały właśnie pod niebywałym ciśnieniem, pustoszejąc wnętrze naczynia, w jakim podczas poszukiwań zdążył nagromadzić trochę pomysłów. Był zdolny jedynie do dalszego, nieruchomego wyczekiwania, z dłonią opartą na trzęsącym się, twardym od napiętych tkanek ramieniu, którą zdołał odsunąć dopiero po tym, jak cykl ataków gwałtownie został przerwany. Nieoczekiwane wyhamowanie zdawało się bardziej przerażające niż równie nieoczekiwana próba ewidentnego odepchnięcia. Pobliźnione palce stuliły się w pięści, nadgarstek nieomal zrównał z linią biodra; ale przegub zatrzymał się gdzieś w połowie drogi, napotykając opór naprężonego materiału kurtki.
Chwyt ciemnowłosego był cholernie słaby i byle szarpnięciem można było przerwać kontakt. Jeżeli nawet był zły na narzuconą rolę worka treningowego, nie dał tego po sobie poznać.
Nie idź.
Zacisnął lekko usta.
Przepraszam.
Chciał mu powiedzieć, że nie ma za co; nie było problemu; niech się tym nie przejmuje. To te narkotyki, w każdym razie coś, co mu podano. Czymkolwiek to było przemawiało przez niego; nie był sobą, nie mógł się kontrolować. Ilość powodów, aby winą obarczyć paskudny stan Rimury, a nie jego samego, mnożyła mu się w mózgu jak puszczone w przyspieszeniu nagranie rozkwitających pęków. Podświadomie zakorzeniła się w nim jednak niewygodna, zachwaszczona myśl - przekonanie, że środek odurzający jedynie zwolnił blokady, odsłaniając to, co za sobą mieściły.
NIE DOTYKAJ MNIE!
Wrzask odbijał się echem, niknął w otchłani pamięci, ale wciąż rozbrzmiewał, rezonował u dna ucha, tłukł się gdzieś po kątach, wracając, z każdą sekundą słabiej, ale jeszcze nie cichnąc kompletnie. Po tym jednym rozkazie Shin nie wiedział co powinien koniec końców zrobić; sondował zakrywane oblicze, szukając wszelkich luk, w których dojrzałby fragment nakrapianej piegami twarzy. Zdawało się, że Rimura wrócił do swojego ja, przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe w obliczu przeżywanej tragedii. Powoli wyciągnął więc ku niemu niepochwyconą rękę; wciąż trzymał w niej upuszczoną niedawno własność.
- Głupie, co?
- Ważne, że nie uszkodziłeś mej boskiej twarzy dandysa. - Odchrząknął. - Świat by ci tego nie wybaczył. - A potem, bez względu na to, jak napięta była sytuacja; jak bardzo starał się patrzeć wszędzie, tylko nie na łkającego Seana, ile wyrzucał sobie za barak obycia i dostosowania do niewyobrażalnie skomplikowanych emocjonalnie scen jak ta, w której nagle również był aktorem, zdobył się na przejście do sedna. - Jeżeli... - znów musiał odchrząknąć; bardziej nerwowo. - Wiesz, potrzebujesz... - brakowało jedynie chaotycznej gestykulacji, ale byłaby marnym pomysłem w kontekście nadmiernie bojaźliwych symptomów z jakimi mogłaby się spotkać. Shin'ya przełknął ślinę, zaraz wzdychając; z rozdrażnienia na siebie, na słowa, które nagle okazały się zbyt trudne, na Rimurę, bo nic mu nie wyjaśniał, na zaułek, bo znajdował się 7 minut drogi od niego, a nie jedynie dwie. - Mogę się odsunąć, dać ci chwilę na oddech - skwitował wreszcie, mimowolnie zatrzymując rozbiegane spojrzenie na palcach zamkniętych na rękawie kurtki. - Albo wręcz przeciwnie.
Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
|
|